Efekt Motyla

Godzina 9.40
Leniwie otwieram oczy, łapię za telefon. Widząc tę wczesną godzinę, stękam lekko i obracam się na drugi bok. Niestety ucisk na pęcherz nie daje żyć, więc leniwie człapie do toalety. Leniwym okiem dostrzegam, iż Aunt Flow, Ten Dzień nadszedł. Siedzę i dumam. Wszak na dziś miałam zaplanowane ćwiczyć i stosować dietę. Szybka myśl…

-Może odpuszczę na tydzień? Wszak kto to widział, katować się ćwiczeniami i dietą w TE dni! O tak… odpuszczę i jeszcze przez tydzień poddam się uciechą ciała i duszy, żrąc kawałek ciasta!

Chwila konsternacji, jedno spojrzenie w lustro. I jest! Ten kop w dupę którego mi potrzeba. Staje przed lustrem i mówię sama do siebie:

– Zaczynam dziś. Dziś i ani dnia później! Jeżeli odpuszczę dziś, za tydzień też znajdę wymówkę! I nigdy nie zacznę. Dziś jest ten dzień. Dzień w którym ruszę dupę rozmiarów 4-drzwiowej szafy i zrobię z niej szafę dwudrzwiowa.

Zleciałam na dół niczym na skrzydłach anielskich, szukam książki z ćwiczeniami. Sprawdzam, przeglądam. Kurde… 30 minut?! Umrę jak boga kocham umrę! Czytam jedno, drugie, trzecie. Dam radę. Ominę ćwiczenia ze skakaniem (kontuzja!) i dam radę.

Rozgrzewka. 5 minut. Po 3 minutach wypluwam płuca. Dyszę niczym lokomotywa Jana Brzechwy. Jest! 5 minut! Rozgrzewka zakończona! 1 minuta przerwy.

Następne ćwiczenia. Brzuszki z ugiętymi kolanami. Ciała minuta!! Uff Uff Uff! Udało się. 30 sekund przerwy. Wymachy nogami. Stoję i macham tak jak pokazują. Przypadkiem wysyłam mego kota kopem na kanapę. Biedny kot, najbardziej ucierpi na tych moich postanowieniach. Dobra zmiana nogi! Straciłam ulubiony kubek. Następnym razem trzeba ogarnąć salon przed machaniem nogami. Uff koniec!

Kilka kolejnych ćwiczeń. Pot leje się strumieniami, okulary zaparowały, koszulka przemokła i nadaje się tylko do mycia podłogi. 15 minut ćwiczeń minęło. Pomału zabieram się za kolejne aż nagle atakuje mnie potwór Astmy. I nie chce dać za wygraną. Poddaje się. Przechodzę do Cool down, chodzę w miejscu i dysze. Padam na podłogę, upadek amortyzuje złoże tłuszczu na zacnym zadku. Kilka wdechów i do góry. Pod prysznic wchodzę w stylu na pieska. Na wszystkich czterech znaczy się.

Nie wytrzymałam całych ćwiczeń. Ale jestem z siebie cholernie dumna! Ja, ktoś, kto nigdy poważnie się za ćwiczenia nie zabierał, ktoś, kto jest typowym kanapowcem. Wytrzymałam 20 minut! No dobra 10, wszach rozgrzewka 5 minut, cool down 5 minut.

Jest 10 rano. Śniadanko z Przepisem na sukces Ewy Chodakowskiej. Musli, kiwi i zielona herbata. Smacznie, zdrowo i sycąco. Zmykam na miasto, pochodzić po urzędach, zrobić zakupy i postarać się nie osiwieć!

Godzina 18.30
Resztkami siły dowlokłam się do domu. Głód ściska mi żołądek, wypala oczy, kręci w głowie. Siadam i z pomocą chłopa, rozpakowuje zakupy. W międzyczasie podgryzam banana, w końcu mi się należy, tyle latałam po mieście! Szukając chleba bez maki pszennej! Mission Impossible! W żadnym z 4 Polskich Sklepów nie było, w Tesco net, w Aldim niet w Lidlu niet…. w lokalnym ze zdrową żywnością niet. Ale dorwałam mąkę! Żytnią Razową. Zrobię sobie jutro bułki a jak! Ze słonecznikiem. Normalnie Master Chef będzie. Ewentualnie spale pół chaty i nie będzie co jeść. We will see.
Wracając do obiadu. Pierś z kurczaka, ładna i dorodna z makaronem (razowym) i sałatką by Ewa Chodakowska. Smaczne, sycące. Nawet chłop zjadł. A on to pluje sałatą dalej niż z Sligo do Warszawy. Ewentualnie Nowego Yorku. Zjadł, oblizał się i nakazał przygotowywać dania tylko z tej książki. Hue Hue Hue zobaczymy jak zareaguje na placuszki z cukinii jutro.

Zjadłam obiad, siedzę i oglądam tv. Zjadłabym coś. Normalnie głodna jestem, brzuch burczy jakby zamieszkał tam 4 głowy pies. Ewentualnie smok. Bądź smoczyca. Anyway zjeść coś trzeba! No to kolacyjka! Zaglądam do Bibli Kucharskiej (tak by Ewa) i jest! Sałatka z jajkiem. Szpinak, jajko na twardo, sos musztardowy, pomidor i słonecznik. Mniam.

Godzina 23
Siedzę nażarta jak bąk. Wyglądam jak bąk. Czuje się jak bąk. Muszę być tym bąkiem! Popijam wolno zielona herbatę z miętą. Staram się nie zezować na chłopa mego, chudego, 68kg wagi, 175cm, zajadającego się żeberkami. Temu to dobrze. Je i nie tyje. On by tylko jadł. Wiecznie coś mieli. Jak to moja przyjaciółka powiedziała- Efekt motyla. On żre ty tyjesz!

I tym miłym akcentem zakończę dzisiejszy dzień.

źródło

A bym zapomniała. Dla potomności zapisuję swoje wymiary. Kto ma delikatne oczy proszę nie czytać, bo to wymiary małego hipopotama.

Waga – 140,5kg
Talia – 128cm
Brzuch – 149cm
Udo – 78cm
Ramię – 39cm
Biodra – 135cm

Nie mierzę rozmiaru biustu. Nie chce płakać jak będzie maleć.

Zdjęcie w ikonie z tej strony.

2 myśli w temacie “Efekt Motyla

Dodaj komentarz